- Mimo młodego wieku, zdążyłaś jeszcze skończyć dwie szkoły filmowe: Gdyńską Szkołę Filmową i Szkołę Wajdy, a także z rozmachem wejść do branży filmowej. Przypomnę słuchaczom, że oprócz filmów, które zrobiłaś przed pójściem do GSF oraz późniejszych etiud, wyreżyserowałaś w GSF kilkunastominutową „Olenę”, która w roku 2013 zakwalifikowała się jako pierwszy polski krótkometrażowy film fabularny do konkursu głównego krótkich filmów na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes i zrobić, jak to nazwałaś w jednym z wywiadów, debiut grupowy. „Nowy Świat” film składający się z trzech etiud autorstwa trzech reżyserów został pokazany w zeszłym roku w konkursie głównym na Festiwalu Filmowym w Gdyni. Czego Cię nauczyły te ostatnie doświadczenia filmowe?
- Życia oczywiście. Ale pytasz o doświadczenia w Akson Studio i robienie filmu razem z dwoma innymi reżyserami czy o „Olenę”?
- Pytam i o „Olenę” i o „Nowy Świat”.
- Dostałam pierwszą kamerę na swoje 18. urodziny, to był mój prezent i w tym roku będę obchodzić 10-lecie w branży. Wtedy zaczęłam kręcić filmy, a na Slawistyce – teledyski. One są trochę krzywe, ale z jakimś urokiem i wciąż są na stronie Katedry Slawistyki. W szkole filmowej poważnie zaczęłam się rozwijać, bo do momentu, w którym dostałam się w końcu do szkoły filmowej, a było to za szóstym razem, byłam samoukiem. Nie byłam nigdy na żadnych warsztatach i to była tylko wiedza, którą ja sama zdobyłam, albo czytając coś, albo domyślając się jak to ktoś zrobił, jak to powinno być.
W szkole miałam dużo zajęć ze scenariusza z Grzegorzem Łoszewskim i z reżyserii. Nabierałam świadomości w robieniu filmów, środków, umiejętności. „Olena” to był mój dyplom, który kosztował mnie dużo energii, ale tak naprawdę dużo się nauczyłam na jego montażu. Nie byłam aż tak świadoma tego co robię, dużo tam było intuicyjnych rzeczy. Moje decyzje wynikały bardziej z mojej intuicji właśnie, a nie świadomości czy wiedzy. Przy „Żannie” (etiuda w reż. E. Benkowskiej w ramach filmu „Nowy Świat”) posiadałam już większą świadomość, bo byłam bogatsza o doświadczenie z „Oleny” i ten film wyreżyserowałam o wiele bardziej świadomie niż „Olenę”.
- Co Ci dał zawodowo i życiowo sukces „Oleny”?
- Życiowo na pewno dał mi pewności siebie, ale z każdym filmem i z każdym doświadczeniem nabieram tej pewności siebie, bo widzę z jakimi rzeczami sobie poradziłam, jak wiele już potrafię. W szkole w Gdyni nie byłam faworytem, a mimo wszystko uważałam, że mój film jest dobry, tylko, że może nie robiłam takiego szumu wokół siebie. To docenienie przez festiwal w Cannes, który jest największym festiwalem na świecie i każdy filmowiec marzy, żeby tam być , a wielu wspaniałych polskich filmowców tam nie było, to było coś niesamowitego. I to jeszcze pierwszy film! To spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Na początku trudno było mi sobie z tym poradzić. Pamiętam, że nagle jednego dnia jedna osoba ze szkoły powiedziała mi: „Ela ty już nie jesteś studentem, jesteś profesjonalistą”. A ja mówię: „Jak to, przecież ja jestem taka sama, jak wczoraj, nic się nie zmieniło. Nie olśniło mnie nagle.” Ostatnio powiedziałam sobie, w swojej głowie, że nie jestem już debiutantem, nie jest już amatorem, tylko jestem już profesjonalnym reżyserem. Teraz, tak naprawdę, zrobiłam sobie przerwę, bo odkąd poszłam do szkoły, nie miałam praktycznie wolnego i cały czas robiłam jakiś film. Teraz zrobiłam sobie taki czas, żeby zastanowić się: czego chcę od życia i jak chciałabym, żeby wyglądało moje życie przez kilka kolejnych lat.
Cannes dało mi też pewności siebie, że to co robię jest dobre i że trzeba się jeszcze więcej starać i jeszcze więcej wysiłku w to wkładać. A zawodowo „Olena” dała mi to, że ja nie musiałam szukać producenta, ani chodzić po producentach. Wszyscy producenci sami dzwonili do szkoły i prosili o mój film. Pisali do mnie i pytali czy coś piszę, czy coś robię. Oni znali moje nazwisko i nie jestem dla nich anonimowym człowiekiem.
- Jakie kino i jakiego typu historie Cię obecnie interesują?
- Mam trzy takie historie. Trochę jestem zmęczona już tematem imigrantów, a także kobiet i ich rozterek miłosnych. Teraz pracuję nad filmem, który dzieje się na Oruni, na mojej ukochanej dzielnicy. Interesuje mnie to, gdyż jest to właśnie oparte na moim doświadczeniu z Cannes. Marzymy o złotych górach, o Oscarach, o sławie i bogactwie, a jak to osiągamy, to się okazuje, że to wcale nie daje nam szczęścia, że to nie jest „to”. Po Cannes wiedziałam, że to bardzo fajny festiwal, ale on nie może być celem. On pomaga zrobić kolejny filmy. Jest środkiem do robienia filmów, a ten proces robienia filmów daje mi o wiele większe szczęście. Jest super i dlatego chcę robić filmy, bo mam do opowiedzenia parę historii. Chciałabym jeszcze zaadaptować pewną serbską książkę. Dodzwoniłam się do jej autora i on mówi, że film nie jest tak żywy jak książka. Ja mówię: „No wiem…”. Rozmawiałam z nim po serbsku i był tak zdziwiony, że jakaś dziewczyna z Polski do niego dzwoni i chce zrobić jego film, że powiedział: „Dobra, spotkajmy się”. Muszę teraz napisać treatment i się z nim spotkać. Mam nadzieję, że go przekonam do tego, by mi pozwolił zaadaptować jego książkę.
- Opowiedz proszę w jaki sposób pracujesz z aktorami i czy jakaś współpraca była dla Ciebie wyjątkowo trudna lub rozwijająca?
- Każda praca z aktorem jest trudna i rozwijająca. Jeszcze nie miałam takiego doświadczenia, żeby to było łatwe. Każdy aktor jest innym człowiekiem i są różne metody reżyserii aktora. Od każdego aktora chcę czegoś innego. Potrzebuję jakiegoś fragmentu jego osobowości do tego filmu, pewnych cech, emocji, które on ma wykrzesać w sobie. Ja muszę mu zapewnić jak najbardziej korzystne warunki, które będą go w najbardziej efektywny sposób stymulowały, do tego by te emocje z siebie wykrzesać. Niektórym muszę zapewnić poczucie bezpieczeństwa, dla niektórych bardziej motywujące jest gdy tego poczucia bezpieczeństwa nie mają. Jedni wolą, gdy się ich komplementuje, inni, kiedy się ich ruga. Z mojego doświadczenia wiem, że np. praca z aktorami rosyjskimi czy ukraińskimi jest zupełnie inna od pracy z aktorami polskimi. Rynek rosyjski determinuje wyższy poziom i tam jest o wiele więcej bardzo dobrych aktorów i mają większe środki, bo kiedy idą do szkoły teatralnej mają 17 lat, a nie 19-20 jak polscy. Oni jeszcze nie są pozamykani i oni kształtują ich umysły. Jest duża różnica między 20 a 17. Jak oni mają 24 lata, to mają już 7 lat doświadczenia, a polski aktor ma tylko 4.
- Czy Roman Polański jest dalej dla ciebie największą inspiracją?
- Roman Polański nigdy w sumie nie był taką największą inspiracją. Nie no, w sumie był inspiracją do pewnych działań. Jest jedną z wielu. Bardziej inspiruje mnie życie, moje doświadczenie. Jest pewną motywacją może. Ja bardzo cenię jego osobę, ale nie jestem jakimś fanatykiem. Skupiam się na pracy nad sobą i nad swoimi historiami. Na pewno chciałabym, staram się o to, by pracować na jego planie i uczyć się od niego, bo uważam, że jako reżyser jest arcymistrzem. Mam nadzieję, że mi to się uda.
- Czy w środowisku filmowym czujesz bardziej zawiść czy wsparcie otoczenia?
- Wydaje mi się, że obie te rzeczy. Jest mnóstwo fajnych osób, z którymi współpracuję i którzy pomagają mi, a ja pomagam im – wzajemnie się wspieramy. Grzegorz Łoszewski to mój nauczyciel ze szkoły filmowej, który został moim najlepszym przyjacielem z tej szkoły. Bardzo mi pomaga w zupełnie bezinteresowny sposób, ale ja pomagam też kolejnym rocznikom szkoły. Jest Łukasz Ostalski, który czyta moje teksty, Sławek Witek, Piotr Brożek. Wciąż sobie pomagamy i nie ma z tym żadnego problemu. Są też znajomi ze Szkoły Wajdy. Poznaje się mnóstwo ludzi na planach. Jest mnóstwo innych, miłych, zdolnych ludzi, którzy chętnie ci pomogą, ale są też oczywiście ludzie, którzy mają kompleksy i są zawistni. Wydaje mi się, że tak jest w każdej pracy, również w środowisku akademickim czy korporacjach. Praca wyzwala w ludziach takie emocje. Wchodzimy w pewien schemat. Zawsze ktoś komuś zazdrości, ktoś komuś pomaga, tylko że to środowisko filmowe jest na świeczniku i może przez to bardziej to widać.
- Muszę Cię przy okazji zapytać czy kobiecie jest trudniej w branży filmowej?
- Ja nie uważam, żeby mi było trudniej przez to. Mnie to nie spotkało lub może ja nie myślę o tym w ten sposób. Myślę, że czasami jest mi łatwiej. To i ułatwia i utrudnia. Np. gdy pracowałam przy „Nowym świecie” rzeczywiście wśród reżyserów byłam jedyną kobietą, producent też był mężczyzną, więc ja byłam między tymi chłopakami . Byłam takim buforem i wiem, co znaczy, że „kobieta łagodzi obyczaje”. Oni się trochę inaczej przy mnie zachowywali i ja równoważyłam to co się tam działo. Zawsze gdzie jest dwóch mężczyzn jest rywalizacja. Inaczej to nie działa. W szkole też tak było – uczyli się praktycznie sami mężczyźni. Mówili do siebie: „Cześć!” – „Cześć!”, a potem do mnie: „Ela, jak on mnie denerwuje”. Potem ten drugi: „Jak ja go nie lubię”. To było takie śmieszne. Ich rywalizacja nie była bez wpływu na mnie czy na Martę Grabicką. Oni podnosili poziom. Nikt nie mógł zostać w tyle, każdy chciał być coraz lepszy.
- Zdecydowałaś się nie zamieszkać na stałe w Warszawie, bezsprzecznie stolicy filmu. Dlaczego?
- No myślę, że raczej Hollywood jest stolicą filmu.
- Mówię oczywiście o naszym kraju.
- Myślę, że nie byłam na to gotowa. Teraz powoli do tego dojrzewam. Spadło to wszystko na mnie nagle. Jeszcze wtedy kończyłam slawistykę i nie miałam nawet czasu się zastanowić czy ja tego chcę. Czego w ogóle chcę od życia, gdzie ja chcę być, gdzie ja chcę mieszkać. Teraz pogodziłam się z tym, że jeśli chcę robić filmy, chce zarabiać pieniądze na robieniu filmów, czy dużych czy reklamowych – to muszę zamieszkać w Warszawie. I tak żyję w pociągu, ciągle gdzieś jeżdżę . Na UG studiuję i nawet jeśli częściej będę bywać w Warszawie, to nie znaczy, że przestanę bywać w Gdańsku. Czuję, że mam trochę marynarski żywot – ciągle mnie nosi. Nie potrafię wysiedzieć miesiąca w jednym miejscu, to jest dla mnie trudne. Już bym gdzieś pojechała, już bym coś zrobiła. No więc ciągle gdzieś jeżdżę, ale w Gdańsku się lepiej mieszka niż w Warszawie, ale w Warszawie się lepiej pracuje niż w Gdańsku, tzn. jest więcej tej pracy. Jednakże wszystkie filmy nad którymi teraz pracuję dzieją się w Trójmieście, tylko, że pieniądze są w większości w Warszawie. Jedno nie wyklucza drugiego, moim zdaniem.
- Nawiązując w takim razie do Filologicznych Studiów Doktoranckich na których jesteś, powiedz o czym piszesz pracę?
- Piszę pracę, która jest analizą twórczości kibiców Lechii Gdańsk, Arki Gdynia, Partizana Belgrad i Crvenej Zvezdy Belgrad.
- Jak twoje zainteresowania filologiczne wpływają na prace nad filmem? Czy jakoś wpływają?
- Zarówno w językoznawstwie, jak i filmie interesuje mnie to samo, czyli człowiek. Oczywiście mogłam iść na antropologię i w ten sposób badać człowieka, ale ja wolę tak – przez film i językoznawstwo. Bardzo lubię językoznawstwo i to jest naprawdę moja wielka pasja. Lubię też piłkę nożna – to też jest moja wielka pasja. I film to jest moja trzecia wielka pasja. One wszystkie są na równi, ale każda dotyczy człowieka i emocji. Językoznawstwo pozwala zobaczyć jak człowiek myśli, nie co myśli, ale w jaki sposób kształtuje swoje myśli. W jaki sposób tworzy słowa, wypowiedzi, scenariusze, przyśpiewki, jak używa do tego też mowy ciała, niewerbalnych sygnałów. Słownictwo jakie poznaję, ale też prace jakie piszę i seminarium na które chodzę do prof. Rogowskiej i na którym udzielam odpowiedzi na pytania z poradni językowej, rozwijają moją znajomość języka polskiego przez co o wiele łatwiej mi się skomunikować z aktorem. Jestem świadoma tego języka, wiem jak nim manipulować. Reżyseria to manipulacja. Łatwiej mi się teraz też pisze scenariusze. Widzę, że pracując nad swoim językiem i stylem polepszam ich poziom, a także referatów.
- Trochę już mówiłaś o swoich planach, ale co jest Twoim najbliższym planem i kiedy będziemy mogli zobaczyć Twój debiut solowy?
- Najbliższy plan to otworzyć przewód doktorski. To jest mój priorytet teraz. Piszę scenariusze, ale one są naprawdę w fazach treatmentów czyli dopiero na początkowym etapie. Kiedy będzie można zobaczyć mój debiut solowy? Myślę, że pewnie najwcześniej w roku 2017 lub 2018 – jak się postaram. W przyszłym roku chciałabym mieć zdjęcia.
- I na koniec powiedz co byś radziła filmowcom, którzy stawiają dopiero swoje pierwsze kroki w branży?
- Radziłabym nie bać się, walczyć o swoje i nawet jeśli ktoś ci mówi „nie” to nie znaczy, że ma rację. Nawet jeśli jest wielkim autorytetem. Mi też parę osób powiedziało, że nie powinnam robić czegoś, a ja ich nie posłuchałam. Mówili, że to się nie nadaje, że jest beznadziejne i się okazało, że to oni nie mieli racji. Trzeba pamiętać, że ja zdawałam sześć razy do szkoły filmowej. Za szóstym razem się dostałam. Trzy razy do Łodzi, dwa razy do Katowic się nie dostałam. Na tych egzaminach spotkałam mnóstwo osób, które były superzdolne, ale jakoś nie miały szczęścia. I były pierwsze pod kreską, a później już nie próbowały. Strasznie mi ich szkoda. Też nie wszystkie osoby, które były ze mną w szkole robią teraz filmy, bo filmów nie robią najzdolniejsi i najbardziej utalentowani, tylko najbardziej konsekwentni i najtwardsi, ci którym najbardziej zależy. Ci którzy cały czas idą jak czołg, jak taran do tego by opowiedzieć jakąś historię. Jeżeli nie masz tej motywacji, to nie przetrwasz.
Gdańsk, 19 kwietnia 2016 r.
Rozmawiała Monika Rogo
Zdjęcia: Piotr Pędziszewski