fbpx Prof. Andrzej Szmyt – konstytucjonalista i ekspert sejmowy | Uniwersytet Gdański - University of Gdańsk

Jesteś tutaj

Prof. Andrzej Szmyt – konstytucjonalista i ekspert sejmowy

Prof. Andrzej Szmyt – konstytucjonalista i ekspert sejmowy

Wydział Prawa i Administracji
prof. Andrzej Szmyt 9669

Andrzej Szmyt (ur. 27 lutego 1950 w Elblągu) – polski konstytucjonalista, profesor nauk prawnych, w latach 1996-2002 dziekan Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego.

Studia prawnicze ukończył na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu w 1972. W latach 1972-1974 odbył aplikację i asesurę prokuratorską. Ukończył Podyplomowe Studium Zagadnień Legislacyjnych na Uniwersytecie Warszawskim (1976-1978). Pracę doktorską pt. Powstawanie ustawy w PRL. Studium jednego przypadku (promotor prof. Andrzej Gwiżdż) obronił w 1983. Stopień naukowy doktora habilitowanego nauk prawnych uzyskał w 1993 na podstawie dorobku naukowego oraz rozprawy pt. Stanowienie ustaw w RFN. Rozwiązania proceduralno-organizacyjne w prawie konstytucyjnym. W 1994 został ekspertem ds. legislacji w Biurze Studiów i Ekspertyz (obecnie Biuro Analiz Sejmowych) Kancelarii Sejmu.

W latach 1992-2005 był samorządowym rzecznikiem obywateli przy Radzie Miasta Gdyni. W latach 1993-1996 prodziekanem, a później dziekanem Wydziału Prawa i Administracji UG (1996-2002). Pełni funkcję kierownika Katedry Prawa Konstytucyjnego i Instytucji Politycznych na tym wydziale. Przez 23 lata, do niedawna był członkiem Komitetu Redakcyjnego dwumiesięcznika „Przegląd Sejmowy” wydawanego przez Kancelarię Sejmu RP. Jest redaktorem naczelnym periodyku "Gdańskie Studia Prawnicze". W latach 2002-2006 zajmował stanowisko prezesa Polskiego Towarzystwa Prawa Konstytucyjnego. 19 lutego 2014 r. uzyskał tytuł naukowy profesora nauk prawnych. Autor kilkuset publikacji. Od 2011 r. jest członkiem Komitetu Nauk Prawnych PAN.

W życiu prywatnym – od 44 lat żonaty, ojciec dwóch córek (też prawniczek), dziadek dwojga wnucząt. Według własnych deklaracji – miłośnik sztuki, zwłaszcza malarstwa i zabytków.

 

Wywiad

Posłuchaj wywiadu audio
Przeczytaj cały wywiad

- Zacznijmy od historii Panie Profesorze. Z wyjątkiem dwóch pierwszych lat całe życie zawodowe związał się Pan z Uniwersytetem Gdańskim, pokonując kolejne szczeble kariery naukowej. Chciałem wrócić do roku 1996. 14 października – jako świeżo urzędujący dziekan – wmurowywał Pan uroczyście kamień węgielny pod nowy gmach Wydziału Prawa i Administracji. Budynek został oddany do użytku pod koniec Pana drugiej kadencji. To musiały być bardzo trudne czasy…

- Jeśli nawiązywać do tych lat, to rzeczywiście pełne sześć lat trwała budowa naszego budynku Wydziału Prawa. I skoro przywołał Pan daty 1996 – 2002, to pokazuje ile lat minęło od powstania Wydziału Prawa w 1970 r., gdy budynku swojego nie mieliśmy. Ale jeżeli już mowa o samej budowie, to - chronologicznie – wyrazy podziękowania i zasługi należą się przede wszystkim ówczesnemu rektorowi profesorowi Zbigniewowi Grzonce oraz naszemu byłemu, przede mną, dziekanowi Wydziału Prawa profesorowi Andrzejowi Pułło. To oni swoimi staraniami w ministerstwie doprowadzili do zarówno zgody ministerialnej na budowę Wydziału Prawa, jak i obietnic (choć potem nie całkiem dotrzymanych) sfinansowania tej budowy. I wtedy - sierpień 96 - to był czas, kiedy spotkaliśmy się w czasie ceremonii podpisania umowy związanej z inicjowaniem budowy. A ten 14 październik, który Pan przywołał, to już była moja kadencja i rzeczywiście wmurowanie kamienia węgielnego. Budowa rzeczywiście trwała prawie sześć lat, choć zaplanowana była mniej więcej na około dwa lata, głównie z powodów finansowych. W minionym słusznie ustroju było tak, że były pieniądze a nie było maszyn, papierów i ludzi. Natomiast w tym ustroju już wszystko zależało od pieniędzy, a tych okazało się bardzo szybko, że nie ma, mimo - na papierze - obietnic ministerialnych Zaczęły się kłopoty. Stąd trzeba było mnóstwo dodatkowych starań i na szczeblu ministerialnym i wewnątrzuniwersyteckich, żeby jednak zgromadzić te pieniądze, ale budowa w takim szybkim tempie nie była możliwa. Per saldo, gdyby ująć wszystkie plusy i minusy, to oczywiście opłaciło się i tak wybudować budynek, choć przez to rozciągnięcie w czasie w sumie kosztowało to nieco drożej, niż we wstępnych kosztorysach, ale nie było innego wyjścia. Bardzo pomógł też parę razy w zdobyciu dodatkowych pieniędzy, czy w wyegzekwowaniu tych obiecanych pieniędzy, śp. marszałek sejmu Maciej Płażyński, nasz absolwent - także o tym też warto pamiętać. A oprócz tego jedną trzecią kosztów pokrył sam uniwersytet, o czym początkowo nie było mowy, choć te pieniądze – nazwijmy je uniwersyteckie – wypracował sam Wydział Prawa i przeznaczone zostały właśnie na budowę. A oficjalna uroczystość otwarcia wydziału rzeczywiście była w 2002 roku, choć wcześniej – z rok, półtora – etapowo, na raty zaczęliśmy się powoli przeprowadzać. Zupełnie pierwszym elementem ważnych wydarzeń, które tutaj miały miejsce, choć wtedy jeszcze budynek był tak troszkę „w polu”, już w wielkiej auli była uroczystość nadania doktoratu honoris causa pani sekretarz stanu USA Madeleine Albright.

- No to wspomnijmy jeszcze – bo to było kuriozalne – poprzednią siedzibę wydziału, czyli Sopot, ul. 1 Maja.

- Tak, wtedy w sensie katedralnym byliśmy rozproszeni między kilka budynków na terenie Sopotu, a zajęcia dydaktyczne odbywały się głównie w obu ówczesnych budynkach wydziałów ekonomicznych, czyli w dzisiejszym Wydziale Ekonomicznym i w Wydziale Zarządzania.

- Łączy Pan Profesorze teorię z czynną praktyką. Myślę tu o latach 1992 – 2005, gdy piastował Pan funkcję samorządowego rzecznika obywateli przy Radzie Miasta Gdyni. Od 22 lat jest Pan również ekspertem do spraw legislacji w obecnym Biurze Analiz Sejmowych. Jakie to doświadczenia?

- Mówiąc najkrócej, ważne i ciekawe, choć bardzo różne. Te kilkanaście lat funkcji rzecznika obywateli przy radzie miasta w Gdyni, to był przede wszystkim kontakt z obywatelami. Kontakt bezpośrednio z samym aparatem urzędniczym miał znaczenie, ale drugorzędne. Przede wszystkim chodziło o rozmowy i załatwianie spraw obywateli, którzy przychodzili licząc na pomoc. To były tak trochę – można powiedzieć – smutne lata w tym sensie, że przecież obywatele nie przychodzą chwalić się sukcesami i cieszyć się z tego, że coś osiągnęli, tylko przychodzą z samymi kłopotami. I bardzo często okazywało się, że wbrew ich wyobrażeniom absolutnie nie mieli racji i nie można było załatwić sprawy po ich myśli. Czasami to się udawało. Przykrym dla mnie doświadczeniem było także dostrzeżenie po pewnym czasie, że nie zawsze obywatele, którzy do mnie przychodzą, mają najszczersze intencje. Instytucja funkcjonowała kilkanaście lat, aż do momentu, kiedy rzecznik praw obywatelskich jako organ państwowy, mający siedzibę w Warszawie, otworzył swoje biuro terenowe na Polskę Północną właśnie w Gdańsku. No i w tym momencie, kiedy już trzy województwa północne miały bliski kontakt fizyczny z pełnomocnikiem terenowym rzecznika praw obywatelskich jako organu państwowego, wtedy już nie było potrzeby, żeby kontynuować ten samorządowy eksperyment – bo to był ewenement na skalę kraju, żeby na szczeblu gminnym (miasta na prawach powiatu w przypadku Gdyni) powoływać urząd takiego typu ombudsmańskiego, rzecznikowskiego.

To było jedno doświadczenie. Natomiast zupełnie inne jest doświadczenie to drugie, które Pan przywołał, czyli mojej roli jako eksperta w Sejmie. Tam chodzi przede wszystkim o kontakt z politykami. Bo posłowie to różnej rangi – mniejszej czy większej– ale przede wszystkim politycy. A ekspert jest od tego, żeby odpowiadał na trudne pytania, zadawane zresztą z różnych stron - i większości rządzącej i opozycji, i od marszałka i od prezydium sejmu, od komisji sejmowych, od poszczególnych posłów. Dostaje się pytanie i trzeba zgodnie z prawem i rozumem udzielić odpowiedzi. Moją satysfakcją jest to, że funkcjonuję tam już wiele lat i mam – tak mi się wydaje – bardzo duże w tym zakresie doświadczenie, zresztą wzbogacające mnie także od strony fachowej, bo stykam się w związku z tym z różnymi aspektami systemu prawnego i problemów ustrojowych. Ale moja rola jest tylko taka, żeby przygotować jak najbardziej fachową opinię. Natomiast jej dalsze losy, czy zostanie wykorzystana, czy nie – to już ja na to nie mam wpływu, to zależy od polityków czyli posłów.

- Jestem przekonany, że to również przekłada się na Pańskie teoretyczne prace. Jest Pan autorem kilkuset publikacji, znajduje zapewne to również tam swoje odzwierciedlenie.

- Tak i to w stopniu większym, niżby się na pozór wydawało. Tak już w naszym fachu pracowników naukowych jest, że człowiek ma ulubione obszary, którymi się zajmuje, albo działy, tematy, w których się specjalizuje. Jeśli nie ma dodatkowego zewnętrznego bodźca, to z latami coraz bardziej się w tym zasklepiamy. Natomiast jeśli ma się taką pracę, jak w tym przypadku moja praca eksperta w biurze analiz Kancelarii Sejmu, to jest to nieustanny dopływ zupełnie nowych inspiracji, wokół których trzeba się skoncentrować i w miarę szybko udzielić odpowiedzi. To rzeczywiście przekłada się na efekty także ściśle naukowe. Bo tak się składa, że prawie 100% tych moich ekspertyz, które przygotowane zostały przede wszystkim dla potrzeb praktyki sejmowej, później była w jakiejś formie, w jakiś miejscach także publikowana.

- Nawiązując do Pana długoletniej pracy w Kancelarii Sejmu, a także – w takiej chwili rozmawiamy - do obecnego konfliktu wokół Trybunału Konstytucyjnego. W mediach wypowiada się codziennie wiele osób zwanych konstytucjonalistami. Czy na pewno nimi są? Ilu tak naprawdę mamy ekspertów konstytucjonalistów w Polsce Panie Profesorze?

- Gdyby chcieć powiedzieć tak bardzo sarkastycznie, to można by sobie zażartować, że jeśli jakiś obywatel słyszał, że jest konstytucja, to może powiedzieć, że ma wiedzę o konstytucji i w związku z tym mógłby się nazwać konstytucjonalistą. No ale oczywiście to jest powiedziane żartem i nie o to chodzi. W takim najbardziej rozpowszechnionym mniemaniu konstytucjonalista to jednak ktoś, kto jest pewnym ekspertem od spraw konstytucji. Ma wiedzę znacznie większą niż przeciętna na temat konstytucji. I może najbardziej ze wszystkiego tą konstytucją się zajmuje. Ale to też jest jeszcze nie do końca precyzyjne. Bo można być konstytucjonalistą – tak to nazwijmy – politologiem, który będzie analizował najogólniejsze mechanizmy światowe, ustrojowe i patrzył jak to w naszej konstytucji ogólnie wygląda. A można powiedzieć, że konstytucjonalistą jest co najmniej prawnik, bo konstytucja jest przecież aktem normatywnym. Więc podstawowe rozróżnienie w ramach elementarnej uczciwości powinno polegać na tym, że się mówi: konstytucjonalista‑politolog albo prawnik‑konstytucjonalista. Natomiast, w ramach nawet samych prawników, konstytucjonaliści to przecież tylko mała grupa, bo są inne jeszcze gałęzie prawa i dyscypliny prawnicze. Konstytucjonalistą będzie ten prawnik, który na co dzień, fachowo jest – co najbardziej prawdopodobne - zatrudniony w katedrze prawa konstytucyjnego, przez co najmniej kilkanaście lub kilkadziesiąt lat tę dyscyplinę uprawia, w tym zakresie pisze doktorat, habilitację, ewentualnie uzyskuje tytuł profesora– jest więc naprawdę wyspecjalizowany. Tak więc nie każdy, kto się wypowiada o konstytucji, jest konstytucjonalistą. Ale spytał Pan: ilu ich jest? Odpowiedź wydaje się bardzo łatwa do ustalenia – przynajmniej dla mnie, jako profesora już od iks lat funkcjonującego w obszarze katedr prawa konstytucyjnego. Profesorów tytularnych ze specjalizacją na szczeblu habilitacyjnym w zakresie prawa konstytucyjnego jest moim zdaniem trzydzieści – trzydzieści pięć osób, w tym około dziesięciu emerytowanych, co nie znaczy, że nie pracujących naukowo, ale już będących na emeryturze. To jeśli chodzi o profesorów tytularnych. Natomiast młodszych, choć samodzielnych pracowników naukowych, czyli doktorów habilitowanych – wedle mojego rozeznania – jest około 55 - 60 osób. Powiedzmy sobie – jeszcze raz tyle. I tak, gwoli ścisłości można by jeszcze dodać, że szczebel niżej, na poziomie doktorów nauk prawnych też jest kilkudziesięciu konstytucjonalistów. No ale to są jeszcze ci, którzy wciąż się dopiero rozwijają, są na początku swojej drogi. Czyli można by powiedzieć, że samodzielnych pracowników naukowych o specjalności w zakresie prawa konstytucyjnego, jest zapewne nie więcej, niż jakieś 90 osób.

- Czyli niecała setka. I na koniec Panie Profesorze. Jak już odłożymy te mądre księgi, jak już jest piątkowe popołudnie, jak i z kim najchętniej spędza Pan czas, gdy już tych służbowych powinności nie ma?

- Dla mnie prawdziwą ostoją i podstawą wszystkiego jest rodzina. Zawsze, jeśli z kimś rozmawiam, to mówię, że nie należy pracy zawodowej przedkładać nad życie rodzinne, a starać się przynajmniej to równoważyć. A jeśli chodzi o rodzinę, no to najbardziej takimi słoneczkami na co dzień są wnuczęta. Uczucie dziadków do wnucząt jest zupełnie inne, niż do rodzeństwa, rodziców, nawet dzieci. Natomiast jeśli szukać czegoś poza rodziną, to najchętniej oddaję się kontemplacji sztuki, zwłaszcza malarstwa. Ale lubię też zwiedzać starówki we wszelkich miastach. Gdziekolwiek jestem, w jakim mieście, to zawsze pytam czy mają starówkę, albo sam wiem i po takich rejonach miasta najbardziej lubię chodzić.

- A ciekaw jestem, którą starówkę Pan najlepiej zapamiętał albo zrobiła największe wrażenie?

- Największe wrażenie do tej pory na mnie zrobiło ścisłe centrum w Ratyzbonie (Regensburgu), ale także Bamberg. Bamberg jest uroczym średniowiecznym miasteczkiem z przepiękną starą starówką – czysta przyjemność spacerować po takich uliczkach. Ale w Polsce mamy przecież Kraków, także mniejszej rangi starówkę warszawską. Nasza starówka gdańska – ulica Długa, Mariacka, to są też przepiękne zakątki.

- Dziękuję za rozmowę Panie Profesorze.

Gdańsk, 18 marca 2016 r.

Rozmawiał dr Tadeusz Zaleski
Zdjęcia: Piotr Pędziszewski

 

prof. Andrzej Szmyt 9669prof. Andrzej Szmyt 9659prof. Andrzej Szmyt 9658prof. Andrzej Szmyt 9656prof. Andrzej Szmyt 9689prof. Andrzej Szmyt 9679prof. Andrzej Szmyt 9684