fbpx Prof. Krzysztof Szałucki – teoria i praktyka w jednym | Uniwersytet Gdański - University of Gdańsk

Jesteś tutaj

Prof. Krzysztof Szałucki – teoria i praktyka w jednym

Prof. Krzysztof Szałucki – teoria i praktyka w jednym

Wydział Ekonomiczny
prof. Krzysztof Szałucki

Krzysztof Szałucki – prof. dr hab. nauk ekonomicznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Gdańskiego, kierownik Katedry Ekonomiki i Funkcjonowania Przedsiębiorstw Transportowych Wydziału Ekonomicznego Uniwersytetu Gdańskiego. Studia: UG, Wydział Ekonomiki Transportu 1974; dr – UG, Wydział Ekonomiki Transportu 1981; dr hab. – UG, Wydział Ekonomiki Transportu 1988; prof. nauk ekonomicznych (tytuł) 2000;  Stanowiska: prodziekan Wydziału Ekonomiki Transportu UG 1990-1993; prodziekan Wydziału Ekonomicznego UG 1993-1996; dyrektor Kolegium Ekonomicznego UG 1993-2004; kierownik  Katedry Ekonomiki i Funkcjonowania Przedsiębiorstw Transportowych UG od 1993. Badania naukowe w zakresie ekonomiki transportu, ze szczególnym uwzględnieniem mechanizmów skutecznego i efektywnego działania przedsiębiorstw transportowych, oraz w zakresie teorii przedsiębiorstw, z położeniem nacisku na diagnozowanie procesów ekonomicznych i zachowania podmiotów gospodarczych w warunkach ekstremalnych i incydentalnych. Liczba publikacji: 480; liczna wypromowanych doktoratów: 12. Wiodące przedmioty dydaktyczne to: gospodarowanie w transporcie samochodowym, nauka o przedsiębiorstwie, ekonomika przedsiębiorstw transportowych, zarządzanie finansowe, teoria diagnozowania ekonomicznego, teoria funkcjonowania przedsiębiorstw, badania analityczne w gospodarce. Wieloletnie doświadczenie praktyczne związanie z dydaktyką zawodową (Centrum Kształcenia Ustawicznego Ekonomistów w Sopocie – nauczyciel 1974-1980); pracą w organizowaniu i zarządzaniu w transporcie (publiczny transport zbiorowy, transport samochodowy, spedycja – m.in. z-ca dyrektora Zarządu Komunikacji Miejskiej w Gdyni 1992-2004); doradztwem ekonomicznym i audytem (samorząd terytorialny i jednostki sektora użyteczności publicznej) czy pracami badawczo-studialnymi (w ośrodkach badawczych w Warszawie, Gdańsku, Gdyni). Konsultant ekonomiczny kadr kierowniczych kilkudziesięciu przedsiębiorstw i jednostek sfery finansów publicznych. Od 2005 pełni funkcję skarbnika Miasta Gdyni. Członek towarzystw naukowych: Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego w Gdańsku,  Sekcji Transportu Polskiej Akademii Nauk w Warszawie oraz Rady Naukowej Morskiego Instytutu Rybackiego w Gdyni. Hobby: kosmologia, współczesne ideologie świata, sport.

Wywiad

Posłuchaj wywiadu audio
Przeczytaj cały wywiad

- Panie Profesorze, z myślą o dobrych radach dla studentów rozpoczynających swoją karierę – jak zostać znanym i uznanym ekonomistą?

- Skończyłem IV Liceum Ogólnokształcące w Gdyni. Gdy przyszło mi zdawać maturę i zastanawiać się nad tym, jak ma potoczyć się dalsza moja kariera, chyba zadecydowały dwie rzeczy. A mianowicie wiara w to co chcę robić, gdy skończę studia oraz przekonanie, że predyspozycje, które ewentualnie posiadałem w liceum ogólnokształcącym pozwolą mi w sposób szczęśliwy studiować. Może zacznę od tego pierwszego, to znaczy gdy miałem lat 19 chciałem bezwzględnie i bezwarunkowo być nauczycielem. To był imperatyw. Ja nie myślałem o żadnym innym zawodzie, w związku z tym wydawałoby się, że powinienem podjąć studia, gdzie jest wykładana dydaktyka, gdzie przygotowuje się kogoś, kto nauczycielem chce być. Lecz złożyło się tak, że wśród wielu sposobów analizowania wówczas siebie – a 19-latek ma tendencję do analizowania siebie w różny sposób – wyszło mi jednak, że powinienem studiować na Wydziale Ekonomicznym (wtedy Ekonomiki Transportu), gdyż uwielbiałem matematykę, niezły byłem z historii, no i język obcy opanowałem na dostatecznie dobrym poziomie, aby zdawać egzaminy wstępne na ten wydział. Ponadto mieszkam w Gdyni, zatem na co dzień oglądałem styki różnych środków transportu, mam tu na myśli oczywiście transport morski, kolejowy, samochodowy. I to wydawało mi się bardzo pasjonujące. W związku z tym kładło mi się do głowy, że nie będzie najgorzej, gdy będę studiował nauki ekonomiczne.
Gdy jednak przyszedłem na Wydział Ekonomiki Transportu stała się rzecz niesłychana, albowiem niesłychanie dobrze mi się tu studiowało. Wówczas atmosfera była bardzo prostudencka, wielu ludzi ze zrozumieniem studiowało wtedy nowe trendy, jakie dawały lata 70-te i – powiem szczerze – że chyba nic tak mi w życiu nie zapadło do głowy, jak studia. Byłem szczęśliwym studentem i wydawało mi się znów, że połączenie mojej pasji do dydaktyki plus studia, plus przekonanie, że to jest to co chcę robić i spełniam tym swoje marzenie były tym, co zadecydowało, że dzisiaj oceniam jako właściwy wybór.
To co stało się potem, gdy skończyłem studia, to zbieg bardzo wielu okoliczności. Ale muszę powiedzieć, że w trakcie studiów, po II roku spotkałem pana profesora Jana Majewskiego, który ukształtował mnie i moją osobowość na tyle silnie, że stał się dla mnie mistrzem nad mistrzami i mimo, że wiele lat w końcu nie pracowałem na uczelni, bo realizowałem swój pierwszy zamysł – byłem nauczycielem – to jednak ciąg do nauki stał się w pewnym momencie równie ważny, jak ciąg do dydaktyki, a z czasem może nawet poszło w stronę nauki a nie w stronę dydaktyki, chociaż to chyba się równoważyło w pełni. W tym czasie w katedrze Jana Majewskiego pracowało wielu bardzo zdolnych i utalentowanych ludzi. Dzisiaj już nie ma nikogo z nich. Ja jestem i nie wiem dlaczego tak jest, ale Jan Majewski przekazał mi katedrę z powodów mi zupełnie nieznanych. Nie wiem dlaczego tak się stało, ale to dawało mi asumpt, wiarę w to, że to co sobie wymarzyłem i to co chcę żeby było ciągiem dalszym mojego uczenia się - spełniło się.
W międzyczasie poznałem wielu ludzi, którzy inaczej pojmowali gospodarkę niż to było w latach 60‑tych, 70‑tych, tym bardziej 80‑tych. Moja długoletnia– pozwolę sobie powiedzieć – przyjaźń z panem profesorem Olgierdem Wyszomirskim spowodowała, że zajęliśmy się na początku lat 90‑tych praktyką transportu publicznego zbiorowego czyli – prościej – komunikacją miejską. Doszło do wielkich zmian w tym zakresie, uczyniliśmy to pod kierunkiem nieżyjącej już Franciszki Cegielskiej, która to nadała ramy naszym reformatorskim (w cudzysłowie i nie) pomysłom. Myśmy urynkowili tę niełatwą dziedzinę, czego efekty może lepsze i gorsze dzisiaj widzimy na całym obszarze od Sopotu do Rumii, czy kawałka Wejherowa. To spowodowało, że dalsze myślenie, czy zawód który wybrałem w swoim życiu jest zawodem właściwym przestało już być pytaniem, stało się retoryką. Tak, to było to!
Pracując na Uniwersytecie Gdańskim byłem pewnie dumny z tego, że tutaj pracuję. Dlatego, że gdy przyszedłem tutaj do pracy to patrzyłem na tych, którzy byli już doktorami czy docentami (jak wówczas się mówiło). jak na pewien wzorzec dla mnie. Potem stanąłem w ich gronie, co było znowu spełnieniem pewnych – już nie wczesnych – ale takich dążeń jako człowieka jeszcze młodego, ale nie młodzieńca. I to się ziściło, to znaczy oni mnie przyjęli do swojego grona, ale ja już też miałem jakieś swoje przemyślenia, to znaczy miałem jakieś dążenia, których nie widziałem jeszcze gdy zacząłem studiować, a potem pracować.
Potem zdarzyła się rzecz dość niespodziewana, mianowicie los mnie połączył z panem doktorem Mirosławem Krajewskim, dziś już nieżyjącym profesorem Uniwersytetu Gdańskiego, gdzie przetransformowało to nasze wspólne myślenie na finanse „wszelkich oblicz”, zacząłem dość mocno iść w kierunku tego, co na wydziale moim nie było za mocne, to znaczy tutaj uprawiano ekonomikę, organizację, akurat finansów nie, dlatego że to uprawiano na sąsiednim wydziale. On przeszedł z sąsiedniego wydziału do nas i zaczęliśmy to dość mocno rozwijać. Efektem tego niespodziewanym było to, że pan prezydent Wojciech Szczurek zaproponował mi pełnienie funkcji.

– O to za chwilę zapytam Panie Profesorze, ale jeszcze wróćmy do tych dydaktycznych ciągot. Zapoznałem się z wieloma opiniami studentów, ma Pan opinię bardzo surowego egzaminatora, ale jeszcze bardziej jest podkreślane, że ma Pan opinię świetnego wykładowcy.

- No to jest to marzenie z lat młodzieńczych. Chyba zrzucę to na geny. Mianowicie, w mojej rodzinie było kilku nauczycieli. Nie znałem ich, bo to byli ludzie, którzy zmarli dużo przed moim urodzeniem. Chyba moja mama mi przekazała te geny. Natomiast muszę tu powiedzieć rzecz, która częściowo tłumaczy to, że to jednak w rodzinie jest. Moim wujem, mamy bratem był pracownik Uniwersytetu Gdańskiego, pan doc. dr Jan Winklewski, który zajmował się dydaktyką na geografii. Nie miał na mnie żadnego wpływu, ja nawet nie wiedziałem co on robi. Natomiast w momencie, gdy zrozumiałem w którą stronę iść nagle się pojawiła jego postać. To były książki do dydaktyki, które jakieś wrażenie na mnie zrobiły. Natomiast z porządku ekonomii, z porządku gospodarki wynika chyba to, że uważam że nie wolno studentom pobłażać, trzeba być absolutnie rzetelnym, sprawiedliwym, ale też wymagającym. I to z kolei na inną rzecz rzutuje – moim zdaniem pozytywnie, aczkolwiek o sobie nie mogę tego mówić. Mianowicie, do katedry garną się ludzie o dość wysokim „współczynniku” zaangażowania, to znaczy nie przychodzą tu ludzie przypadkowi. Mam możliwość i zaszczyt kierować katedrą o potencjale ludzi o dość dużym stopniu rozumienia tego, co się dzieje i żaden z nas nie ma poglądu, że należy robić dydaktykę dla niej samej, nie wymagać, jakoś ją tam wykonywać. To nie miało nigdy miejsca, a nawet gdyby miało miejsce, to ja bym to natychmiast zwalczał. Uważam, że jest to nasza profesja. Tego nie wolno w żaden sposób robić źle. A to co powinniśmy potrafić, to robić wykłady, ćwiczenia, konwersatoria na wysokim poziomie merytorycznym, ale też wymagać od studentów takiego właśnie zangażowani.

- Za dwa tygodnie Panie Profesorze minie jedenaście lat od kiedy zaczął Pan przygodę z miastem, w którym Pan mieszka, z Gdynią. Jest Pan skarbnikiem w zarządzie Gdyni. Odpowiedzialność z budżet rzędu 1 300 000 000 zł musi być wielką odpowiedzialnością.

- Tak to prawda. Tego nie przewidziałem, że to tak się skończy. Natomiast nie ma wątpliwości, że to jest duża sztuka ekonomiczna. Tak kształtować budżet, tak go wykorzystywać, a w efekcie tak doprowadzać do bogactwa mieszkańców, aby to wszystko się właściwie ukształtowało. Nie chcę mówić, że teoria jest trudna. Ale teoria połączona z taką praktyką jest wyjątkowo trudna i niewdzięczna. To znaczy pewne rzeczy nie wychodzą z istoty i trudności ich. Trzeba się ratować pewnymi wiadomościami niespotykanymi ani w podręcznikach, ani też w myśleniu logicznym. Po prostu wybiegać trzeba przed problem, żeby go pozytywnie zakończyć. Ja jestem naprawdę wdzięczny panu prezydentowi Wojciechowi Szczurkowi, że mi zaufał. 11 lat to już jest dość dużo. No i trzeba sobie powiedzieć, że nawet jak przegram, to będzie to jakaś tam wygrana, mimo że jest coraz trudniej, pieniądz jest coraz trudniejszy, skończyły się łatwe pieniądze europejskie. Zaczęły się wymagania, które dotąd nie miały swojego jakościowego wymiaru chyba nigdy w historii Rzeczypospolitej.

- Regionalna Izba Obrachunkowa niedawno pozytywnie oceniła budżet Gdyni. Ale skarbnikowi nie drży ręka, jak podpisuje weksel na 67 000 000 zł? Jak się kładzie spać i wie, że miasto jest zadłużone na 615 000 000 zł? Domyślam się odpowiedzi, ale liczby robią wrażenie.

- Regionalna Izba Obrachunkowa co roku kwituje, w związku z tym co roku jest problem zatwierdzenia, czy też pozytywnej opinii Regionalnej Izby Obrachunkowej. Natomiast jeżeli chodzi o zadłużenie Gdyni, ono wynosi co prawda 516 000 000 zł, ale to jest tylko 44 proc. dochodów. A proszę pamiętać, że 60 proc. jest tym limitem do którego można zadłużyć dochody. A większość, jeśli nie wszystkie miasta duże w Polsce mają go właśnie w tych granicach. Także Gdynia znajduje się jeszcze w stosunkowo dobrym położeniu. Natomiast ja patrzę na inne rzeczy, jaką jest przede wszystkim płynność finansowa. Ta z kolei pozwala prowadzić inwestycje i codzienną działalność miasta w sposób niezagrożony. A zatem tak długo, jak są parametry spełnione, tak długo nic nie grozi takiemu miastu. Zdecydowana większość miast mniej więcej ma zadłużenie tej wielkości. Skąd ono wynika? Ono wynika przede wszystkim z tego, że weszliśmy do Unii Europejskiej. Pojawiły się pieniądze, którymi trzeba było dofinansowywać to członkostwo. Nie można było prowadzić działalności operacyjnej, eksploatacyjnej w mieście i jeszcze korzystać z pieniędzy inwestycyjnych europejskich nie biorąc kredytów. To było niemożliwe. I tak to jest, każdy skarbnik powie, że to jest jedyna możliwość pójścia do przodu. My w Gdyni myślę, że wykorzystaliśmy to dość zacnie. Natomiast spłacamy w tej chwili więcej niż bierzemy. Czyli inaczej mówiąc nasze zadłużenie co roku spada dość istotnie. Oczywiście tego się nie da zrobić w jednym roku, ale współczynniki wskazują, że rytm jest dobry.

- Panie Profesorze, jak spędza Pan wolny czas?

- Ja jestem zakochany w sporcie. Jestem po prostu fanem piłek. Dokładnie dwóch, a mianowicie nożnej i siatkowej. I w zasadzie przy moim spojrzeniu na świat, te dwa sporty zawsze stanowiły istotę rzeczy. Ja po prostu gram, gram za wszelka cenę. Co powoduje, że nie zawsze domownicy są ze mnie zadowoleni. Ale jak długo będę miał kondycję, tak długo będę uprawiał te dwa sporty. Uwielbiam również pływać.

- Wspomniał Pan o domownikach Profesorze. Proszę ich nam przybliżyć.

- Dziękuję za to pytanie, albowiem muszę na wstępie powiedzieć, że jestem ze swoich domowników bardzo, bardzo dumny. Moją żonę Grażynę poznałem jako uczennicę i w pewnym momencie, zakochany przez wiele lat, poprosiłem ją o rękę i to się stało i… trwa do dnia dzisiejszego. Mamy trójkę dzieci. Najstarszą córkę Alicję i dwóch synów Tomasza i Dariusza. Synowie są po studiach ekonomicznych, natomiast córka jest polonistką. Stąd też mogę powiedzieć, że w pełni usatysfakcjonowany jestem i spełniony, jeżeli chodzi o życie rodzinne.

- Dziękuję za rozmowę Panie Profesorze.

- Dziękuję.

Sopot, 17 grudnia 2015 r.

Rozmawiał dr Tadeusz Zaleski
Zdjęcia: Piotr Pędziszewski 

 

prof. Krzysztof Szałucki