- Panie Profesorze, czy ekonomia jest nauką ścisłą?
- Ekonomia jest przede wszystkim nauką stosunkowo młodą. Jako samodzielna dyscyplina naukowa wyodrębniła się dopiero dwieście kilkadziesiąt lat temu. W porównaniu z innymi naukami to nie jest okres długi. Druga sprawa, że wyrosła z filozofii i pierwsi ekonomiści zostawili po sobie dzieła, z których część ma już charakter mocno ekonomiczny, ale część jest w gruncie rzeczy dziełami filozoficznymi. Potem w miarę ewolucji tej nauki, w miarę jej rozwoju, rzeczywiście coraz większe znaczenie zaczęły mieć liczby. Liczby w tym sensie, że coraz więcej wiemy o gospodarce w ujęciu statystycznym, widzimy ją w postaci liczbowego opisu zjawisk. I mówienie o gospodarce – ekonomia jest nauką o funkcjonowaniu gospodarki – mówienie o gospodarce w oderwaniu od liczb nie jest możliwe. Ale z drugiej strony ten wątek filozoficzny, wątek pewnej interpretacji rzeczywistości , też jest w tej nauce cały czas obecny. Więc powiedziałbym, że ona od momentu , kiedy się narodziła, od czasu powstania jej korzeni, mocno rozwinęła tę część liczbową, ale nie uwolniła się całkowicie od tej części filozoficznej. I to w gruncie rzeczy także na obecny jej kształt wciąż rzutuje.
- To mnie zaskoczyło, bo o liczbach mówimy, więc to sugerowałoby ten kierunek nauk ścisłych. Z drugiej strony odnosimy się do interpretacji pewnych ludzkich zachowań. I tutaj rozumiem, że to jest ten wątek filozoficzny przede wszystkim.
- Tak. Dlatego, że te liczby bezpośrednio wynikają z działań ludzkich. Działania ludzkie z kolei są uwarunkowane wiarą w takie, a nie inne wartości, w taki, a nie inny sposób rozumienia rzeczywistości, która nas otacza. Także w zależności od tego z jednej strony będą te poddawane interpretacji liczby, a z drugiej strony ogólny ogląd rzeczywistości będzie miał wpływ na sugerowane programy działań. A one z kolei też będą miały swój efekt liczbowy.
- Czyli w zasadzie liczby stanowią pewien rodzaj opisu. Natomiast źródło jest w – jak Pan Profesor powiedział – wierze, a ja bym chyba dodał - emocjach i to bardzo często emocjach zbiorowych. W tej chwili myślę o zachowaniach takich jak na giełdzie na przykład.
- Oczywiście. Istnieje cały duży nurt tak zwanej ekonomii behawioralnej, która właśnie bada reakcje jednostki, reakcje zbiorowości, które rodzą się pod wpływem emocji.
- Panie Profesorze, chciałbym nawiązać do pewnego – jak go postrzegam – dość znaczącego epizodu w Pana życiu. Jak zostać głównym ekonomistą banku i jakie są jego podstawowe obowiązki?
- W moi przypadku wiąże się to z zupełnie konkretnym wydarzeniem. Odbywała się konferencja naukowa, na której to konferencji przedstawiałem jedną z tendencji w bankowości, jaka wówczas miała miejsce. To było już prawie dwadzieścia lat temu. I wówczas następował proces internacjonalizacji banków, umiędzynarodowienia banków, budowania międzynarodowych struktur bankowych. Ja pokazywałem, jak to się dzieje w rejonie Morza Bałtyckiego. Zdarzyło się, że na tej konferencji obecna była pani prezes Maria Wiśniewska, która wówczas świeżo objęła funkcję w Pekao SA. No i po konferencji zaproponowała mi rozmowę na temat tego, czy nie przyszedłbym do pracy do niej do banku. Natomiast samo zadanie, które w wyniku tej rozmowy zostało mi powierzone – zadanie głównego ekonomisty banku – było wtedy w sektorze bankowym w Polsce czymś stosunkowo nowym, byłem jednym z pierwszych bankowców na tym stanowisku. Chociaż jednostki analityczne bankowe istniały. Istotą mojej pracy stało się intensywne zastanawianie się nad tym, co się dzieje w gospodarczym otoczeniu banku. W tak zwanym otoczeniu makroekonomicznym, a więc odnoszącym się do funkcjonowania gospodarki jako całości. Miałem wskazywać, jak będzie się zmieniała inflacja, jak będzie się zmieniała sytuacja na rynku pracy, jak będą się kształtowały wynagrodzenia, a w konsekwencji jak duża będzie zdolność społeczeństwa do zaciągania kredytów i zakładania depozytów. Czyli główny ekonomista w gruncie rzeczy podpowiada tym, którzy w banku zajmują się biznesem, kształtowaniem konkretnych produktów, dotarciem do klientów i ich pozyskaniem. Stara się tym kolegom z pracy pokazać, jak w najbliższym czasie – może kilku kwartałów, może dwóch, trzech lat - będzie się kształtowało właśnie to makroekonomiczne otoczenie.
- Panie Profesorze, a to nie jest wróżenie z fusów?
- O ekonomistach bankowych mówi się, że oni mają swoją szklaną kulę, w którą patrzą i udzielają odpowiedzi. Ja zresztą, jako taki lekko uszczypliwy prezent, dostawałem kolejne szklane kule od zarządu banku. Z drugiej strony krąży mi w głowie – nie wiem, czy go teraz dokładnie powtórzę – taki wierszyk, o tym, kto to jest ekonomista bankowy. Mianowicie ten wierszyk brzmiał mniej więcej tak:
„Człowiek bardzo poważny,
który w sposób nadzwyczaj rozważny
dziś tłumaczy, dlaczego
nic nie sprawdziło się z tego,
co jako coś całkiem pewnego
pokazał roku poprzedniego”.
I rzeczywiście ekonomista bankowy czasami musi wytłumaczyć, dlaczego świat potoczył się wbrew jego prognozom. To jest praca obarczona ryzykiem. Ja bym powiedział, że – i tak pracowałem z moim zespołem – to jest przede wszystkim wyrobienie w sobie umiejętności bieżącego obserwowania gospodarki. Nauczenie się, co pewne liczby, czyli pewne wskaźniki, mogą znaczyć dla przyszłości. Ale oczywiście każda prognoza jest obarczona wysokim ryzykiem błędu. Granica między prognozowaniem a wróżbiarstwem – tu może narażę się różnym poważnym autorytetom – jest granicą delikatną, chociaż nauki ekonomiczne zdołały wypracować pewną ilość instrumentów matematycznych, które właśnie pozwalają te bieżące dane przekładać na liczbowy obraz przyszłości. Tego typu działalność jest konieczna w dużych strukturach finansowych dlatego, że nie da się podejmować decyzji bezpośrednich, bieżących, biznesowych, nie mając założeń na temat tego, co się przydarzy w przyszłości całej gospodarce.
- Panie Profesorze, i jeszcze jedno pytanie, co robi profesor ekonomii po godzinach?
- Nie wiem, czy to jest praca po godzinach. Ja od początku mojej aktywności zawodowej żyłem trochę w dwóch światach, dlatego że z jednej strony wiedza wyniesiona ze studiów ekonomicznych dała mi mój zawód wyuczony i wiązała się z obszarem kolejnych miejsc mojej pracy. Natomiast z drugiej strony od bardzo wczesnej młodości fascynowała mnie literatura i posługiwanie się piórem jako narzędziem tworzenia. I przez całe moje życie tyleż zajmowałem się kwestiami gospodarczymi, co pisaniem literatury pięknej. Zresztą robię to do dnia dzisiejszego.
- A troszkę bliżej. Posługiwał się Pan pseudonimem, czy pod własnym nazwiskiem?
- Pisałem zawsze pod własnym nazwiskiem. Mój debiut w 1976 roku - „Czaszka olbrzyma” - był zbiorem opowiadań fantastycznych. Potem też zawsze posługiwałem się własnym nazwiskiem jako autor, co zresztą rodzi niekiedy zabawne sytuacje. Latem tego roku miałem spotkanie z czytelnikami, które zorganizował mój wydawca. I na tym spotkaniu parę osób z zaskoczeniem stwierdziło, że Dariusz Filar-ekonomista i Dariusz Filar-pisarz - to jest jedna i ta sama osoba. Dla wielu było to zaskoczenie ogromne: to pan jest tym ekonomistą od stóp procentowych i to pan jest tym autorem książek ?! No ale tak dwutorowo się potoczyło moje życie.
- No to jeszcze może zapowiedzmy najbliższą premierę książki, która się niedługo ukaże.
- Otrzymałem już informację od wydawcy, że druk pierwszego nakładu został ukończony. Jest to powieść współczesna, zatytułowana „Drugie wejrzenie”, której akcja toczy się w latach 2008 – 2009 w Polsce.
- Liczę na egzemplarz z autografem! Dziękuję za rozmowę Panie Profesorze.
- Dziękuję bardzo.
Sopot, 3 grudnia 2015 r.
Rozmawiał dr Tadeusz Zaleski
Zdjęcia: Piotr Pędziszewski