- Zawód nauczyciela nierozerwalnie związany z pojęciem pedagogiki w ostatnich latach przeżywa kryzys zaufania. Jak można obronić tę gałąź wiedzy?
- Pedagogika obroni się sama, choć jest nieustannie krytykowana. Obroni się, między innymi właśnie dlatego, że – będąc ciągle „na językach” - jest istotna dla wszystkich. Z jednej strony, nie ma ludzi wolnych od edukacyjnej roli. Żyjąc wchodzimy w relacje o edukacyjnym charakterze, uczymy się, nauczamy, wychowujemy się wzajemnie i sporo czasu poświęcamy na namysł nad tymi procesami. Z drugiej strony, pedagogiczna wydaje się kondycja rzeczywistości, w której żyjemy. Można powiedzieć, że społecznie układamy się dzisiaj w strukturach, które przywodzą na myśl relację pedagogiczną, opartą na wychowawczej interwencji w sposoby, w jakie ludzie budują swoje światy – np. konsumentów, pracowników określonych branż, albo bezrobotnych, czy też mieszkańców miast, albo wsi, itd. Edukacja stała się narzędziem operującym w każdej sferze życia społecznego i wobec tego – oczywiście – nie posługują się nią jedynie pedagodzy. Trzeba wręcz podkreślić, że pozostają tu w mniejszości. Spójrzmy na liczne szkolenia adresowane do pracowników różnych firm. Trudno znaleźć pedagoga wśród osób, zajmujących się ich prowadzeniem. W większości są to specjaliści od rozmaitych form zarządzania, wyspecjalizowani w jakimś obszarze psychologowie, modni ostatnio mentorzy, tutorzy i wielu, wielu innych, nierzadko kompletnych ignorantów w zakresie pedagogiki.
Jaki był impuls, który skierował Panią na studia pedagogiczne?
Ukończyłam liceum plastyczne i po nim zdawałam na studia „po linii” swoich zainteresowań sztuką. Zdawałam na historię sztuki w Poznaniu, ale - niestety – był to wówczas bardzo oblegany kierunek i – pomimo zdanego egzaminu - nie przyjęto mnie z powodu braku miejsc. Jest absolutnym przypadkiem, że trafiłam do pedagogiki… Po tym nieudanym starcie na studia - po prostu dla przeczekania roku - podjęłam pracę w szkole i… w niej zostałam… Bez żadnych kwalifikacji pedagogicznych stałam się nauczycielką w szkole podstawowej. Uczyłam dzieci plastyki, wszystkich tych tak zwanych „michałków”. Po plastycznym liceum po prostu pasowałam do tej działki, ale też jednocześnie czułam, że trafiłam w obszar, który niewątpliwie stał się dla mnie wyzwaniem. To pewnie naturalne, kiedy robi się coś z poczuciem braku odpowiedniego wykształcenia, ale mocno wtedy czułam, że ta praca mnie wciąga, że połyka mnóstwo czasu, którego jakoś mi nie żal. Wszystko to, co stało się później, a wtedy było moją zawodową i naukową przyszłością pedagoga, teraz, z perspektywy 35 lat pracy oceniam naprawdę pozytywnie. Czuję, że nie tyle mam za sobą, co stale tkwię w doświadczeniu społeczno-edukacyjnego działania, które jest jednocześnie intelektualną przygodą, nieustannym odkrywaniem nowych światów. To specyfika pedagogiki, która jest – niezmiennie silnie mnie angażującą - refleksją nad działaniem (i współdziałaniem), które zmienia ludzi i daje wyraz ich podmiotowej tożsamości.
Czyli pedagog pracuje 24 godziny na dobę?
Z tej perspektywy tak. Nie dla się uciec od myślenia o zagadnieniach, które stoją w centrum zainteresowania i fascynują, ale - oczywiście - byłaby to przesada, gdyby zupełnie na serio wziąć te 24 godziny na dobę. Katorżnicza praca mija się z celem i nie ma żadnego uzasadnienia. Trzeba coś brać, żeby dawać. Najlepsza chyba opcja, to praca realizowana w poczuciu sensu i traktowana jako wartość (dobrze jest robić to, co robić warto). Powinna też stanowić źródło radości. Bardzo lubię Jana Heweliusza, który w swoim barwnym życiu pełnym wielorakich profesji i ról posługiwał się dewizą utilitas et delectatio, użytecznie i z przyjemnością, dla pożytku i dla radości - tak własnej, jak innych.
Jako pedagog przeszła Pani wszystkie stopnie struktury edukacyjnej w naszym kraju, teraz zajmuje się Pani m.in. wprowadzaniem w życie założeń idei uczenia się przez całe życie. Dlaczego taki wybór Pani teraźniejszej specjalizacji?
Z tego, co powiedziałam dotąd może wynikać, że to rezultat mojej własnej drogi i… uczenia się przez całe życie. Pewnie nie bez znaczenia jest to, że zaczęłam pracę zawodową bez kwalifikacji, że w dużej mierze zdobywałam je studiując zaocznie, a także poza edukacją formalną. Może leży to gdzieś tam, u źródeł mojego przekonania, że warto otwierać bramy uczelni dla ludzi, którzy chcą studiować, zaznając radości bycia częścią akademickiej wspólnoty - universitas - niezależnie od tego, że ich losy nie wpisują się w tradycyjne scenariusze oraz standardowe wymagania rekrutacyjne. Uczelnie mają dzisiaj możliwość nie tylko uznawania kwalifikacji, ale i oferowania specjalnych form studiowania osobom, które swoje umiejętności i wiedzę osiągnęły ucząc się w różnym wieku, różnych miejscach i rolach, także tych, które lokują się z dala od szkół i uniwersytetów. Uczelnie Unii Europejskiej stwarzają obecnie warunki, w których określone przez nie wymagania mogą być przez kandydata spełnione, ale w taki sposób, który będzie uwzględniał specyfikę jego uczenia się przed sformułowaniem prośby o przyjęcie na studia. Temu służy system uznawania efektów uczenia się, który aktualnie wdrażany jest w naszej uczelni pod kierunkiem Rektor ds. Kształcenia, pani prof. Anny Machnikowskiej. Od 1 października 2015 roku tak Uniwersytet Gdański, jak wszystkie inne uczelnie w Polsce, będzie otwarty dla kandydatów, którzy przede wszystkim chcą studiować, a – jako osoby z doświadczeniem pracy i wieloletniego uczenia się – mogą skorzystać z niekonwencjonalnej ścieżki wejścia na studia, zorganizowanej w specjalnej procedurze, zapewniającej jakość kształcenia, a także dobre imię Uniwersytetu Gdańskiego. Nasza uczelnia chce i może uwzględniać ich doświadczenie, stwarzając im możliwość studiowania.
Co zapamięta Pani, czy to w podstawówce, czy w szkole wyższego szczebla, coś co na pewno zapamięta Pani do końca życia?
Wielokrotnie przeżywam doświadczenie radości uczenia się od innych… Ci inni, to zarówno moi najbliżsi współpracownicy, na przykład koleżanki i koledzy z Zakładu Pedagogiki Społecznej, z Instytutu Pedagogiki, z Wydziału Nauk Społecznych, w którym pracuję, czy - szerzej - z sieci badawczych i rozmaitych środowisk naukowych i społecznych, w których działam. W tym gronie ważne miejsce zajmują doktoranci i studenci, a także poszczególni ludzie, niezapomniane dla mnie osoby, które współtworzą lokalne społeczności Gdańska, w którym urodziłam się, żyję i pracuję, ale też kaszubskiej wsi, gdzie kilka lat temu osiadłam i z radością odczułam swoją przynależność do wiejskiej wspólnoty. Uczenie się od innych, uczenie się od ludzi, z ludźmi, poprzez nich, to jest doświadczenie, które przynosi - ciągle takie samo w swojej świeżości - wspaniałe poczucie ubogacenia; bezmiernej radości, że oto dzięki relacji, w którą mniej lub bardziej spontanicznie weszłam, uzyskałam aż tak wiele! Można to nazwać możliwie wrażliwym społecznie byciem w świecie, albo – nieco z innej beczki - czerpaniem zeń pełnymi garściami.
Czy ma Pani jakieś hobby, któremu oddaje się Pani po pracy?
Nie wiem czy to można nazwać hobby… Wspomniałam, że kończyłam liceum plastyczne więc jestem - z pierwszego zawodu - technikiem plastykiem, specjalistką w zakresie form użytkowych. Pewnie w związku z tym bardzo lubię coś tam sobie wykleić, coś narysować, pobawić się jakąś aranżacją. Ale żadna ze mnie artystka! Po prostu lubię sztuki wizualne i mam sporo radości z tworzenia w tym zakresie, tyle. Co jeszcze? Zawsze lubiłam aktywny wypoczynek i uwielbiam z mężem chodzić po górach, pływać, korzystać z dobrodziejstw pięknego świata tu, w Gdańsku, na Kaszubach, gdzie-bądź i kiedykolwiek, wszędzie i o każdej porze roku.
Rozmawiał: Krzysztof Klinkosz
Foto: Piotr Pędziszewski